Widać już sygnały świadczące o pogarszającej się konkurencyjności polskiego eksportu – ostrzega główny ekonomista Pekao Ernest Pytlarczyk.
Piotr Rosik (z-ca redaktora naczelnego FXMAG): Czy obecne zamieszanie polityczne w Polsce, prowadzące nasz kraj chyba w kierunku swoistej dwuwładzy, może zaszkodzić polskiej gospodarce? Pojawia się też nowy scenariusz geopolityczny eskalacji wojny na Ukrainie, stacjonowania armii NATO na wschodzie Polski…
Ernest Pytlarczyk (główny ekonomista Banku Pekao): Nie jestem geostrategiem, ani prawnikiem. Nie wiem, czy mój komentarz wniesie tutaj dużo merytoryki. Zakładam, że od październikowych wyborów mamy nowy rząd i on będzie sprawował władzę, aczkolwiek mogą się pojawiać turbulencje. Rynki zaczęły dostrzegać to nasilające się napięcie w życiu politycznym Polski. Widać coraz więcej artykułów w prasie międzynarodowej, które jednak są bardzo powściągliwe i nie są utrzymane w jakimś skrajnie alarmistycznym tonie. Polska mimo wszystko jest postrzegana jako państwo stabilne. Nowy rząd jest postrzegany jako pro-unijny, więc jest minimalne zagrożenie, że środki unijne nie będą do nas płynąć, a to ważne, bo na koniec dnia „money talks”.
Przypominam, że polski model gospodarczy w dużej mierze polega na środkach unijnych. Oczywiście, polskie gospodarstwa domowe oszczędzają i lokują środki w bankach, a te mogą finansować dług RP, jednak bilans jest domykany przez środki unijne.
Może postawienie prezesa NBP przed Trybunałem Stanu zmieniłoby postrzeganie Polski jako kraju stabilnego?
Wiem, że takie hasło się pojawia. Oczywiście, to byłaby duża rzecz, gdyby się wydarzyła. Wydaje mi się jednak, że to by podniosło temperaturę sporu politycznego w Polsce. Inwestorzy, a zwłaszcza inwestorzy zagraniczni są jednak cyniczni i nie kierują się emocjami.
A materializacja ryzyka geopolitycznego?
Kolaps Ukrainy rzeczywiście byłby zły dla Polski. Interesuję się trochę historią, w tym historią wojen, i zawsze w konfliktach pojawia się coś takiego, jak „fog of war”. Czyli w skrócie do końca nie wiadomo kto wygrywa, a kto przegrywa aż w końcu któraś ze stron przegra, bo na przykład zabraknie jej zasobów. Doskonałym przykładem jest tutaj I wojna światowa, którą Niemcy przegrały, mimo że nie toczyła się ona na ich terytorium.
Przegrana Ukrainy oznaczałaby dla Polski kolejną falę uchodźców, oraz mocną zmianę perspektyw krótkoterminowych dla naszej gospodarki. W długim terminie taki scenariusz niekoniecznie musi być tylko negatywny, bo istnieją przykłady państw frontowych, które świetnie sobie radzą, i przyciągają inwestycje. Tutaj można wymienić Koreę Południową czy Tajwan.
Pamiętajmy także o innym istotnym dla Polski czynniku geopolitycznym, czyli o konflikcie na linii USA – Chiny. Gdyby wybory prezydenckie w USA wygrał Donald Trump, to ten czynnik nabierze jeszcze większego znaczenia. Pojawi się wtedy większa zmienność na rynkach, bo USA pod rządami Trumpa pójdą na konfrontację z Państwem Środka. Zacznie się wojna handlowa, oraz kwestionowanie zasadności obecności Stanów Zjednoczonych w NATO, czy też żołnierzy amerykańskich w Europie. Państwa europejskie będą zmuszone postawić na zbrojenia, co nie jest tanie, a Europa jest już stosunkowo mocno zadłużona. Przy dość wysokich stopach procentowych to nie jest wizja pomyślna dla perspektyw wzrostu gospodarki europejskiej.
Jeśli chodzi o zadłużenie Polski, to rozumiem, że z uwagi na dużą nadpłynność polskich banków raczej nie ma zagrożenia dla zaspokajania potrzeb pożyczkowych?
Myślę, że nie. Co prawda nasze zadłużenie w ciągu dwóch lat zapewne wzrośnie do 58% PKB z obecnych około 50% PKB, i to będzie dość duży skok podyktowany kalendarzem wyborczym, który napędził wzrost deficytu, ale na szczęście mamy ścieżkę rosnącą jeżeli chodzi o wzrost gospodarczy. Stopy procentowe raczej nie będą rosły, a patrząc globalnie będą spadały, więc wzrost nominalny PKB będzie wyższy, niż koszt obsługi długu, a to znaczy, że długookresowo będziemy na ścieżce opadającej długu do PKB. Zagranica będzie prawdopodobnie chętnie ten dług kupowała, bo on może się okazać atrakcyjny jeśli chodzi o oprocentowanie.
Nadpłynność banków zapewne będzie rosła, w warunkach spadającej inflacji i dodatnich realnych stóp, więc ich nadwyżka kapitałowa będzie lokowana w papiery skarbowe. Myślę, że te 200 mld zł z plusem potrzeb pożyczkowych banki sfinansują w tym roku.
Skoro będziemy mieli scenariusz dodatnich realnych stóp, to co z akcją kredytową?
Nie jesteśmy jakoś super-optymistyczni, jeśli chodzi o akcję kredytową, szczególnie w tym roku. Nie wierzymy w „łysenkizm” ekonomiczny, który mówi, że można się przyzwyczaić do dodatnich stóp procentowych, tak jak nie można przyzwyczaić zboża do mrozów na Syberii. Realnie dodatnie stopy procentowe to jest duży hamulec na gospodarki, dla akcji kredytowej.
Wyzwaniem będzie inwestowanie w takich warunkach, czyli stawianie na inwestycje, które przyniosą stopę zwrotu wyższą, niż oprocentowanie kredytu, które obecnie średnio jest w okolicach 8%.
Państwa ośrodek analityczny obstawia, że nie będzie obniżek stóp w Polsce w tym roku. Dlaczego?
Większość analityków zakłada, że zobaczymy boom konsumpcyjny i o wiele wyższy wzrost, niż w strefie euro. Jednak widać, że NBP zmienił funkcję reakcji i będzie mniej chętnie obniżał stopy procentowe. Naszym zdaniem nie będzie tych stóp procentowych obniżał, skoro grozi nam boom konsumpcyjny oraz U-kształtna ścieżka inflacji. Wydaje się nam, że NBP stanie się bardzo ostrożny, o wiele bardziej ostrożny niż w 2023 roku.
Czyli jakie są wasze prognozy na 2024 rok, jeśli chodzi o CPI i tempo wzrostu PKB?
Zakładamy inflację na poziomie 5% i tempo wzrostu PKB na poziomie 3%, w środowisku wzrostu konsumpcji o 4%. Mamy scenariusz, w którym rośnie stopa oszczędności, bo gospodarstwa będą odczuwały potrzebę, by odbudować poduszki oszczędności. W takim scenariuszu trudno zakładać pojawienie się boomu konsumpcyjnego. Według nas, płace będą wciąż rosnąć, ale nie w odpowiedzi na inflację, tylko bardziej w odpowiedzi na produktywność.
Płace w Polsce rosną, stopa bezrobocia jest niska, a złoty relatywnie silny. Gdy popatrzymy jak wielkie szoki miały miejsce w ostatnich latach, to jest to zadziwiający constans.
Kuloodporna gospodarka. Zielona wyspa. To prawda. Nasza gospodarka przez lata była niesamowicie konkurencyjna, a dużą rolę odgrywał w tym złoty, który miał słabsze momenty.
Jednakże mamy już sygnały świadczące o pogarszającej się konkurencyjności. Badania NBP sugerują, że około 20% eksportu jest już niekonkurencyjne lub jest na granicy konkurencyjności. Być może nadchodzi moment, że utracimy pewne rynki, na których od dawna jesteśmy.
Tekst przygotował FXMAG